Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, czas pokoju i pojednania. W tym szczególnym czasie, podobnież nawet życzenia się spełniają… a moim życzeniem jest zjednoczenie całej weterynarii, przeciw zakusom ministerialnym na nasze zarobki w ramach prac zleconych. Kiedy spytałam jednego z wyżej postawionych, (niestety, też lekarza weterynarii), dlaczego w ogóle powstała myśli obniżek, skoro od 6 lat (!) nie pomyślano nawet o wyrównaniu inflacji, dowiedziałam się, że i tak dużo zarabiamy sądząc po samochodach, jakimi jeździmy!
Rozumiem, że gdzieś na wysokich stanowiskach ludzie mają kontakt z lecznicami dla małych zwierząt, gdzie lekarz jest lekarzem w czystym kitlu, w ciepłej lecznicy, a jak już Pan Minister jedzie na wieś to do nowoczesnej, pokazowej obory, bo innej mu nie pokażą… Mam wrażenie, że ktoś zapomniał o grupie wiejskich lekarzy.
To nic, że chodzimy w gumofilcach i pachniemy jak nasi pacjenci, ale nadal i mimo wszystko jesteśmy LEKARZAMI !!!!
Bardzo chętnie zaproszę kolegę z GIW-u, czy Pana Ministra, na pobieranie krwi od świń w kierunku choroby Aujeszky’ego. Na moim terenie, większość stanowią drobne gospodarstwa, gdzie pobiera się 1- 5 próbek, a najeździć się trzeba. Świnie stoją w stodołach, komórkach, często za wysokimi płotami, które rozbiera się tylko z okazji świniobicia. Albo takie wydawanie świadectw np. na cielęta… (W tej chwili taka usługa kosztuje rolnika 17zł a ma być obniżona do 10zł.) Już w tej chwili jest to śmieszna stawka, jeśli w jej ramach mamy dojechać do klienta, zbadać zwierzę i wydać zaświadczenie. Nawet, jeśli rolnik przywiezie zwierzę do lekarza, to zbadanie (podpisujemy przecież, że zwierzę zbadaliśmy!) i wypisanie zaświadczenia zajmie nam ok. 10-15 min. A dodajmy jeszcze do tego czas dojazdu i pobytu w gospodarstwie – przecież to jest normalna wizyta!!! Teraz porównajmy te 17zł za naszą pracę i 17zł, które trzeba zapłacić w każdym urzędzie za samo złożenie podania o cokolwiek.
Weterynario zjednocz się!!! – Chciałoby się zakrzyknąć – wszyscy na tym skorzystamy i ci „państwowi” i ci „prywatni”.
A tymczasem, zamiast się zacierać, podziały zarysowują się coraz wyraźniej, na tych „prywatnych” i tych „państwowych”. Prywatni i państwowi z racji przepisów muszą ze sobą współpracować w zakresie tzw. prac zleconych. Ale gdy pojawia się problem zaczynamy walczyć ze sobą, zamiast z tym problemem. i wytykamy sobie nawzajem zalety pracy „przeciwnika”, chociaż każda z tych grup ma swoją specyfikę pracy, swoje plusy i minusy.
Wiadomo, że Inspekcja pensjami nie jest rozpieszczana, a coraz to nowe zadania i obowiązki (czasem zupełnie bezsensowne i niedające żadnej satysfakcji oprócz tej, że się wykonało kawał dobrej nikomu nie potrzebnej roboty) nakładane na Inspektorów prowadzą często do frustracji, bo żeby im podołać, trzeba zostawać po godzinach kosztem swojego czasu wolnego. Ale z drugiej strony wolny weekend, urlop wypoczynkowy, czy zwykłe zwolnienie lekarskie nie jest luksusem, za który trzeba zapłacić podwójnie : raz – brakiem zarobku w tym czasie a dwa- utratą klientów w dłuższym okresie. A i emerytura po „państwówce” jest znacznie lepsza, co nie jest bez znaczenia szczególnie dla starszych lekarzy.
„Prywatni” z kolei może i zarabiają lepiej, ale nie mają tych bezstresowych wolnych dni, bo w każdej chwili może zadzwonić telefon i trzeba będzie jechać. A ile razy się zdarza, że jesteśmy budzeni w środku nocy np. do porodu i połowie drogi odzywa się telefon, że cielak już wyciągnięty i wizyta odwołana. Nie ma ani odpoczynku ani pieniędzy… Nie piszę tego wszystkiego po to, żeby się użalać, tylko, żeby uświadomić wszystkim koleżankom i kolegom, którzy nie znają uroków pracy terenowej, że praca w terenie to nie tylko liczenie pieniędzy, ale ciężka fizyczna praca obciążona dodatkowo stosami papierów do wypełniania.
Dlatego, niech terenowcy odpuszczą sobie komentarze, że inspektor to tylko pije kawę i czeka do fajrantu w błogim nieróbstwie, a inspektorzy niech sobie podarują komentarze na temat zarobków terenowców, bo w stosunku do nakładu pracy nie są aż tak wysokie.
Jeśli pada propozycja, żeby obniżyć stawki za usługi to jednym głosem powinniśmy powiedzieć: NIE!
Lobby „rzeźniane” i „hodowlane” zawsze będzie dążyło do zmniejszenia opłat, ale my lekarze nie jesteśmy ludźmi „ od łopaty”, skończyliśmy jedne z trudniejszych kierunków studiów, nasza praca wymaga nie tylko wiedzy, ale i wysiłku fizycznego, dodatkowo warunki pracy należą do tzw. trudnych i kiedyś za taką pracę były dodatki finansowe.
Jak na razie, jestem dumna i chcę nadal być dumna, że jestem lekarzem weterynarii. Nie przeszkadza mi nawet, że chodzę w gumiakach i pachnę po całym dniu pracy tak jak moi pacjenci i dla postronnych niczym się nie wyróżniam spośród rolników, ale nie mam zamiaru wstydzić się tego, że uczciwie wykonując zadania zlecone UCZCIWIE zarabiam uczciwe pieniądze.
Na koniec, tym którzy zechcieli do końca przeczytać te słowa, życzę Zdrowych Pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, a w Nowym Roku spełnienia marzeń i coraz lepszych zarobków za UCZCIWĄ pracę.
Lek. wet. Małgorzata Zimnoch
P.S. Informacja dla niezorientowanych: przez 9 lat byłam lekarzem „państwowym” a teraz od kilku lat pracuję w głębokim terenie.